Odchudzanie z GrubasFit

Odchudzadznie – ważyłem 230,6kg – dieta, trening, walka.

YouTubeŻycie

Wiem, dlaczego lód się załamał. Pierwsze morsowanie.

Zacznę od serdecznych podziękowań swoim obserwatorom na Facebooku, na Instagramie, na YouTube oraz na Wykopie – za, w zdecydowanej większości, ciepłe przyjęcie poprzedniego wpisu, gdzie opisywałem swoje odczucia, gdy załamał się pode mną lód. Aby była jasność – dziękuję też za te w zamierzeniu niemiłe, bo niemiłe tak naprawdę nie były, doskonale wiem, jaką głupotę zrobiłem.

Wiem, dlaczego załamał się pode mną lód

Ważna uwaga, to, że wiem, nie oznacza, że chcę się usprawiedliwiać. Nie ma nic, co mogłoby mnie usprawiedliwić. Popełniłem jedną z najgłupszych rzeczy w życiu.

Zacznę od tego, że wcześniej deklarowałem, że wielokrotnie wchodziłem na lód i ten sprzed tygodnia wydawał mi się co najmniej tak samo pewny. I, w zasadzie, taki był. Miał ponad 15 cm grubości, a to całkowicie wystarcza dla człowieka (o ile lód jest dobrej jakości). Więc dlaczego pękł?

Spekulowałem, że być może z powodu pęknięcia ciśnieniowego. To mi się wydawało jedynym sensownym wyjaśnieniem. Szczeliny, powstają zazwyczaj na skutek skoków temperatury, spotykałem się z takimi. Co prawda zazwyczaj wyglądały tak, że mogła mi wpaść noga, ale reszta już by nie wleciała, no ale przecież ani ze mnie fachowiec, ani specjalista.

Żona mi uświadomiła, dlaczego ten lód się załamał. Mówiła to wcześniej, w niedzielę, ale wtedy do mnie to nie dotarło, za dużo bodźców, za dużo strachu. Lód, który tam się wytwarzał od tygodnia, a trzeci dzień panowały temperatury po -15 °C w dzień i -20 °C w nocy… no powinien wytrzymać i wytrzymywał, zarówno żonę i mnie, ludzi którzy tam chodzili przy nas, panów, którzy zatrzymali się i próbowali mi pomóc, wreszcie strażaków, którzy prowadzili akcję ratunkową.

Więc dlaczego pękł pode mną? Wiem, że ważę dwa razy więcej niż osoba o przeciętnej masie, ale nadal, to nie było wytłumaczeniem. Otóż jeden ze strażaków, który brał udział w akcji ratowania mnie, powiedział mojej żonie, że dokładnie tam, gdzie wpadłem, zaledwie dzień wcześniej była otwarta woda. Tam nurkowali ratownicy straży pożarnej w poszukiwaniu zwłok sobotniej ofiary. I właśnie w tym miejscu lód się tworzył zaledwie od poprzedniego dnia. Gdybyśmy szli z żoną zamieniwszy się miejscami, ona też by wpadła. Niestety, śnieg doskonale zamaskował ten obszar, nie wyróżniał się niczym innym. I tak schodząc z lodu mającego 15cm na lód mający 4-5 cm… nie było szans, żeby nie trzasnął.

Dlaczego nadal jest to tylko i wyłącznie moja wina? Bo powinienem doskonale wiedzieć, że nie wolno wchodzić na lód bez zabezpieczenia. Powinienem mieć ze sobą haki do wciągnięcia się na lód, być może jakąś tyczkę o którą mógłbym się zaprzeć. Możliwości jest dużo, są filmy na YouTube. A jednak, wszedłem bez żadnego zabezpieczenia, po prostu wierząc, że mróz skuł jezioro lodem w wystarczającym stopniu. I tak było, ale zawsze – ZAWSZE – trzeba być gotowym na każdą niespodziankę. Czy to pęknięcie szczelinowe (jak myślałem), czy na miejsce akcji ratowniczej, w które wleciałem. Tego się po prostu nie wie – i naprawdę – zawsze bierzcie pod uwagę to, że choćby w nocy, wszystko mogło się zmienić i każdy, powtarzam KAŻDY lód jest zagrożeniem.

Zadeklarowałem niedzielne morsowanie

W swoim wpisie wspomniałem, że chcę w niedzielę spróbować morsowania. Miałem problem z przeręblami, z lodem, z zimnem. Chciałem to w sobie przełamać. Żona, choć sama nie zamierzała się moczyć, oczywiście towarzyszyła mi ze wsparciem psychicznym, fizycznym i z przygotowaniem do przedsięwzięcia. To miało być moje pierwsze dobrowolne (!) morsowanie w życiu.

Pojechaliśmy do Centralnego Ośrodka Sportu w Giżycku. Tam jest basen otoczony pomostem, drabinki. Wyszliśmy z samochodu, poszliśmy na pomost… wszędzie lód, widać, że przy drabinkach ludzie wchodzili, ale lód zdążył już się pojawić.

Przestraszyłem się, wymiękłem i uciekłem.

Może nie dosłownie, nie uciekałem. Ale nie chciałem. Napawało mnie strachem to, że wejdę na lód a on się złamie. Z pewnością, bo ktoś tam wchodził, zapewne nie dalej niż wczoraj a mróz był w nocy, w dzień w okolicach zera. Ale, przyznaję, nie odważyłem się.

Postanowiliśmy spróbować tam, gdzie zbiera się jeden z giżyckich klubów morsów, „Zimny Ptak”. Pojechaliśmy na plażę miejską. Samochód postawiliśmy maksymalnie blisko plaży i… poszliśmy. Byli tam już ludzie, morsowali, akurat w większości już kończyli.

Zacząłem od rozgrzewki, jak trzeba. Pobiegałem trochę (jakieś 150 metrów, potem jeszcze z 50 metrów, przy mojej masie to naprawdę osiągnięcie całkiem niezłe, dzięki temu, ze wcześniej na stadionie starałem się odzyskiwać trochę formy), porobiłem skłony, pajacyki, przysiady. Cały czas się rozbierałem, kurtka, spodnie, bluza, w końcu pozostała koszulka i buty, więc zdjąłem je i na lód.

Przeszedłem po lodzie do szerokiego wyrębu, zszedłem z lodu do wody. Od razu powiem. Idąc po lodzie, bałem się, że się załamie. Tam naprawdę było do kolan, ale się bałem. Szedłem jednak, widząc ilu ludzi wcześniej tam schodziło z lodu i wchodziło z powrotem… Nic się nie stało. Zszedłem do wody a tam… zimno.

Zimno okropne. Żeby o tym nie myśleć, zanurzyłem się do szyi. Było tam, jak wspomniałem, bardzo płytko, więc trzeba było kucać. Przepłynąłem może metr i wyszedłem. Jedyne co czułem, to zimno. Zimno i ogromne zadowolenie z siebie, że wszedłem. Jak się otrzepywałem z wody, to obrączka mi spadła, na szczęście żona zauważyła gdzie i nie musiałem długo jej szukać, będąc na bosaka na lodzie.

Żona nagrała główną część tego morsowania, trochę na pamiątkę, trochę dla Was, na dowód, że udało mi się przełamać i wejść do wody. Fajne było to, że jak się wychodzi, to nie myśli się już o lękach tylko o tym, żeby się ubrać. Fajne było to, że udało mi się pobiegać po bardzo nierównym terenie, zaśnieżonym i z piaskiem pod spodem.

A na koniec bardzo chciałem podziękować dyrektorowi Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji, Panu Marianowi Mieńko, za zezwolenie na wjazd na plażę. Bałem się jak diabli jak zareaguję i potrzebowałem, dla komfortu głowy, ciepłego miejsca do ogrzania się. Czy zdecyduję się w przyszłym tygodniu?

Nie wiem. Być może. Prawie na pewno tak! I nie będę już musiał mieć blisko samochodu, okazało się, że ze sprawną logistyką (podziękowania żonie) jest to… nawet fajne.

W wodzie spędziłem łącznie 45 sekund. To wielki komfort, móc wyjść w dowolnym momencie. Zobaczę, może za tydzień uda się wysiedzieć tę minutę. Dam znać!

GrubasFit na Instagramie i na Facebooku